Jak widać mamy już grudzień, czas świąt, miłości, szczęścia i innych pierdół. Nigdy nie lubiłam tych świąt, wszystko jest takie ...sztuczne. Tak, to odpowiednie słowo. No bo jak inaczej nazwać tą atmosferę panującą w domach? Na co dzień kłótnie, problemy, wyzwiska, a w ten dzień, zupełnie niczym za sprawą magii, wszyscy się godzą, kochają, przepraszają tylko na te trzy dni. Niestety, to tylko tyle trwa, bo później czas powrócić do normalności. Mam nieprzyjemne ciarki na samą myśl o tym wszystkim. Chociaż teraz, poprawnie za cztery dni są święta, które mam już zaplanowane w każdym szczególe, nie wydają się dobrą opcją. Sądzę, że spędzanie ich samotnie, pomimo, że lepsze, nie jest miłe. Po prostu sam fakt i świadomość, że ktoś jest obok ciebie, nawet jeśli się nienawidzicie...ale cóż. Tak wybrałam. Oczywiście, pewnie zastanawiacie się, czemu spędzam je samotnie. Och, Matt nie mógł mnie zaprosić, ponieważ pojechał do swoich rodziców u których będzie cala jego rodzina której nie znoszę. Tak samo jak oni mnie.Look mnie namawiał, żebym pojechała do jego rodziny, ale ja...nie chcę się wpraszać. Wiem, że rodzina jest dla niego ważna, więc po co mam zakłócać tą sielankę? Nie ma sensu. Oczywiście pozostali moi przyjaciele..a nie chwila, ich nie ma. Więc z prostych obliczeń wynika, że moim pocieszeniem w te dni, będą lody czekoladowe. W sumie, nie mogę mówić, że narzekam, naprawdę. To jedyny rodzaj słodkości, który toleruję i nie boję się, że przytyję. Właśnie, moja waga. Kiedyś coś o tym wspominałam, ale nie wytłumaczyłam. Czas to zmienić. Jeszcze jak miałam 14 lat, zauważyłam dużą nadwagę w mojej osobie. Jak na wzrost 162 cm, ważyłam aż 54 kg. Dla mnie to był nie mały szok, gdy się o tym dowiedziałam. Fakt faktem, wiedziałam, że tu mam jedną fałdkę, tam drugą, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Do tego właśnie czasu. Zaczęłam patrzeć przez pryzmat kilogramów. Nagle moje ubrania zaczęły uwydatniać wszystkie moje niedoskonałości, typu brzuch oraz nogi. Zaczęłam się samej nienawidzić. Cóż, to może wyglądać dziwnie- w końcu która młoda nastolatka przejmuje się kilkoma kilogramami więcej? Otóż ja. W pewnym dniu powiedziałam sobie DOSYĆ. Zaczęłam intensywnie ćwiczyć, biegać, nawet przeszłam na dietę. Znaczy dietę..nie mogę tak tego nazwać. Ja się po prostu zaczęłam głodzić. Jadłam jeden posiłek dziennie i było to zazwyczaj jabłko. Piłam tylko wodę, czasami kawę, żeby mnie pobudziła. Ta metoda plus wyczerpujące ćwiczenia ponad moją siłę, prowadziły do omdleń. Oczywiście, na początku nikt o tym nie wiedział, mówiłam, że po prostu to zmiana ciśnienia i tym podobne. Niestety, po bodajże 10 takich przypadkach nauczyciele zaczęli coś podejrzewać. Uparcie mówiłam, że wszystko ze mną w porządku, że nie ma się czym przejmować...nadal tak uważam. Pojechałam do szpitala razem z Louis'em oraz pedagogiem szkolnym, gdzie wykryto u mnie przerażającą niedowagę, podchodzącą pod wychudzenie. Ja się ucieszyłam, ale innym się to nie spodobało. Kazali mi jeść w obawie choroby, jaką była anoreksja. Skutecznie i bez skrupułów pozbywałam się w tajemnicy jedzenia, nie mogłam na nie patrzeć. Brzydziłam się go. Po części nadal tak jest. Nie jem dużo, a jeśli już to robię to w małych ilościach. W tym momencie mam 178 cm. wzrostu i ważę 59 kg. Moim zdaniem nadal jestem gruba, często nie mogę patrzeć w lustro ponieważ od razu zaczynam płakać. To straszne, ta świadomość, że nigdy nie będziesz doskonałą, chociaż w połowie. Te i inne wydarzenia w połączeniu nie są korzystne dla własnego zdrowia. Może kiedyś nadejdzie czas, że zrozumiem swój błąd? No właśnie, może.
*4 dni później, Wigilia*
Z samego rana, to znaczy o 12 w południe, obudził mnie budzik. Ja się naprawdę zastanawiam czy nie wyrzucić go przez okno. Diabelstwo mnie wkurza. To niezły pomysł, pozbędę się go, a to czy się obudzę i zdążę gdziekolwiek będę musiała iść zależy od Boga. Fajnie co nie? Szkoda tylko, że z takim podejściem nie zdałabym tego roku. Trzeba się pomęczyć te 3 lata, dam radę.
Marudząc odrzuciłam kołdrę i usiadłam na łóżku. Ziewnęłam przeciągle przecierając oczy. Rozejrzałam się wokół siebie przez chwilę nie kontaktując. Dzisiaj jest ten piękny, cudowny, idealny dzień ( mam nadzieję, że wyczuliście ten sarkazm). Jest czwartek. Chyba. Nie mam pewności, wczoraj wróciłam późno z pracy. Sama się dziwię, że ktoś ma czas na balowanie. Przecież są te wszystkie przygotowania i tak dalej. Wstałam, z tego jakże wygodnego łóżka i poczłapałam się do mojej łazienki. Zrobiłam poranną toaletę i podeszłam do szafy. Co by tu ubrać? W końcu takie wyniosłe święto, wypadałoby się wystroić, prawda? Postawiłam na czarne dżinsy oraz srebrną koszulę wysadzaną z przodu ćwiekami. Idealna, serio. Ubrałam się po czym...no właśnie po czym co? Nie mam co robić. W tym samym momencie zaburczało mi w brzuchu. Jęknęłam i już po chwili wychodziłam z pokoju, ówcześnie je zamykając. Będąc już w stołówce zauważyłam tylko kilka osób. Ciekawe czy też spędzają święta sami, czy może mają rodzinę w Paryżu i idą tam później? Zresztą, niech robią co chcą. Co mnie to właściwie interesuje? Nigdy tak nie było! Boże, co samotność robi z człowiekiem. Wzięłam dzisiaj wyjątkowo bagietkę z dżemem i ruszyłam z powrotem do pokoju. Gdy przekraczałam już próg mojego królestwa usłyszałam dzwoniący telefon. Rzuciłam się w jego stronę i nawet nie patrząc kto dzwoni, odebrałam.
-Tak?-przełknęłam pozostałości z mojego śniadania.
-Odebrałaś?-zapytał zszokowany chłopak. Wystrzeżyłam oczy. O boże, nie on.
-Czego chcesz, Zedd?-przewróciłam oczami. Dawno z nim nie rozmawiałam. W sumie od od tamtej kłótni ograniczyłam nasze spotkania do minimum, czyli do zera.
-Chciałem spytać co dzisiaj robisz-powiedział to jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi.
-A co cię to interesuje? Nie masz na dzisiaj żadnych planów, w końcu Wigilia-prychnęłam.
-Tak się składa, że nie mam. A interesuje mnie to ponieważ, nie chcę spędzać tego czasu sam, więc grzecznie się pytam, czy chcesz zmarnować swój czas na mnie-powiedział z nutką ironii. Uśmiechnęłam się lekko.
-No nie wiem, mam napięty grafik. Może uda mi się znaleźć jakieś miejsce. O której?-zapytałam obojętnie.
-No właściwie, to nawet teraz. Stoję pod twoim akademikiem.-poinformował mnie, po czym najzwyczajniej w świecie się rozłączył. Prostak. Przez chwilę się zastanawiałam czy na pewno tam iść, ale w końcu co mam do stracenia? Nic, więc czemu nie.
-Cześć-przywitał się gdy do niego zeszłam. Trzęsłam się z zimna a policzki już miałam czerwone. Mówiłam kiedyś, że nienawidzę zimy? Jeśli tak, to powtarzam. Nienawidzę jej.
-Hej, mogę wiedzieć gdzie mnie zabierasz? -zapytałam pocierając ramiona.
-Pójdziemy do jakieś kawiarni, a potem się zobaczy-uśmiechnął się.
*2 godziny później, kawiarnia*
Musze przyznać, że Zedd jest do wytrzymania. Da się z nim pogadać. Jest całkiem zabawny, poza tym mamy taki sam gust muzyczny, co jest już połową sukcesu. Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy. Nadszedł czas na niezręczne pytania.
-Czemu jesteś dzisiaj sama?-zapytał popijając już drugą herbatę. Zastanowiłam się chwile nad odpowiedzią.
-Moja rodzina jest w Londynie.-uśmiechnęłam się.
-Rodzina? Masz rodzeństwo?-spytał autentycznie zaciekawiony.
-Źle się wyraziłam-zaśmiałam się lekko-nie mam rodziny, ale mam przyjaciół.O ile mogę ich tak nazwać.-przygryzłam wargę.
-To znaczy?-dopytywał się dalej.
-To znaczy, że może kiedyś ci o tym opowiem.-uśmiechnęłam się.-A dlaczego ty jesteś dzisiaj sam?-zmieniłam temat.
-To trochę skomplikowane-mruknął spuszczając wzrok.
-No mów, ja uchyliłam rąbek tajemnicy, ty też możesz.-przekonywałam go.
-Mój ojciec pracuje w Ameryce, chyba w Nowym Jorku. Jest razem z matką i moją młodszą siostrą.-wzruszył ramionami.
-Dobrze, to czemu tam nie pojechałeś?-nie zrozumiałam.
-Jest ważnym biznesmenem, nie ma czasu na takie bzdury jak spotkanie z synem. I tak już się poświęca opłacając mi te studia-westchnął ciężko.
-Czyli innymi słowy, ma się totalnie gdzieś. A więc co z twoją matką i siostrą?
-Może i by chciały żebym przyjechał, ale nie potrafią się sprzeciwić nakazom ojca. Jak powie, tak ma być, żadnej innej opcji.
-Ciężko. Ale tobie przynajmniej opłacają naukę. Ja muszę radzić sobie sama-przymknęłam oczy.-Dodatkowo mam jeszcze dług u przyjaciela z Włoch za opłatę za mieszkanie. Ale trzeba sobie jakoś radzić, prawda?-wymusiłam uśmiech.
-Prawda. Mam pytanie-zaczął niepewnie.
-Śmiało, mów-zachęciłam go.
-Jak jest w Londynie?-zapytał zupełnie odbiegając od tematu.
-Egh..nigdy tam nie byłeś?-zapytałam zdziwiona.
-Nie, nie byłem. Ale zawsze chciałem. Mam pomysł-nagle się ożywił.
-Tak? Oświeć mnie, chłopcze.-pokręciłam głową rozbawiona.
-Pojedźmy do Londynu.-zaproponował.
-Oczywiście. A kiedy chcesz tam pojechać?-wzruszyłam ramionami. W sumie, co mi szkodzi. Kiedyś trzeba tam wrócić.
-Dzisiaj-uśmiechnął się cwaniacko. Ze zdziwienia otworzyłam buzię.
-Słucham?-tego się nie spodziewałam.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam ponownie! Cóż, ten rozdział jest naprawdę szybko. Sama myślałam, ze zejdzie mi z nim około 2 tygodni. Jak widać, gdy oleję 2 sprawdziany, mam czas by coś napisać. Cóż, plastyko i matematyko..ups. Są rzeczy ważniejsze, prawda? Też tak uważam. Zauważyłam, że kolejna osoba zagłosowała w ankiecie, za co bardzo dziękuję. Widać, że pomimo tak małej grupie odbiorców, mam dla kogo pisać. Bo mam, tak? Da się zauważyć, że nie ma ŻADNEGO cytatu. Przykre, chciałam, żeby w każdym rozdziale coś było. Ale tutaj mi nic nie pasowało. Następnym razem na pewno będą, obiecuję. Nie ma również muzyki..czuję się taka nieprzygotowana do tego rozdziału, a mino to go publikuję
Pozdrowienia i do następnego,
~Sky xx
wow, wow ,wow. Nie spodziewałam się że tak sie dogadają. Nie moge sie doczekać co Zedd wymyśli.
OdpowiedzUsuń