Ile Was tu było..

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 20

Co ja, do cholery,  robię? Takie oto pytanie przejawiało się przez moją głowę dzisiaj po raz setny. Sprzepaściłam te wszystkie lata przyjaźni, dla...dla samotności? Dla cierpienia, wyrzutów sumienia i łez? W ten sposób udowadniam sobie samej, jak słaba jestem. To jest chore. Przecież ja ich kocham i świadomie ranię. Boże, przecież to tylko głupie zauroczenie! Co ja wyprawiam ze swoim życiem? Spieprzyłam po całości. Nie mogę teraz wrócić. Po co? Przecież już nie będą mogli mi zaufać. Zawiodłam ich, nie zniosę tych spojrzeń pełnych bólu i nienawiści. Bo teraz pewnie tylko to czują. Jak ja...Gdybym nie działała pod wpływem chwili i tych wszystkich emocji, byłoby zupełnie inaczej. Łatwiej.Gdybym posłuchała Liam'a... Ale, stało się i teraz muszę ponieść tego konsekwencje. Czemu czuję się jak w jakiejś starej komedii gdzie wszystko jest z góry przewidziane? Tak, komedii. Jak inaczej nazwać moje dotychczasowe życie? Byłam szczęśliwym dzieckiem, miałam chłopaka, straciłam chłopaka, byłam załamana, miałam nowego chłopaka i znowu go straciła, tyle tylko, że się nie załamałam a teraz przeżywam załamanie po czymś czego NIGDY nie było i nie będzie. Auć. Trochę za dużo tych załamań, ironia? Dobra, koniec! Trzeba się wziąć w garść! Tak, to jest mój cel.

Wstałam z łóżka i poczłapałam do szafy. Po wybraniu ubrań, oraz porannej toalecie wzięłam telefon razem ze słuchawkami do kieszeni i poszłam do kuchni.
-Cześć Lena-głos Matt'a dochodzący za mną skutecznie mnie przestraszył.
-Jezu, Matt, nie strasz mnie.-powiedziałam z ręką na sercu próbując uspokoić oddech.
-Idziesz gdzieś?-zapytał ignorując moją wypowiedź.
-Tak, idę na spacer. Muszę wymyślić jakiś plan na nowe mieszkanie. I szkołę. I miasto. Boże, tyle tego jest, a już sierpień-westchnęłam biorąc kęs jabłka.
-Nie za szybko? Może, jeszcze wszystko dokładnie przemyśl-przewróciłam oczami.
-Matt, bez urazy, ale odwal się w tej sprawie. To już koniec. Nie ma co wspominać. Nie zamierzam płakać z powodu mojej głupoty. Stało się-czas się z tym pogodzić, nie uważasz? Zresztą muszę w końcu zacząć jakoś żyć-wytłumaczyłam mu siadając na blacie kuchennym.
-Masz rację. Kiedy przekierowałaś pocztę na mój adres?-zapytał
-Wczoraj, a co?-odpowiedziałam
-Bo z rana przyszły jakieś papiery do ciebie-podał mi 3 białe koperty. Spojrzałam na nie zdziwiona
-Co to jest?-zapytałam biorąc je do ręki.
-Skąd mam wiedzieć? Zobaczyłem, że to twoja korespondencja więc jej nie otwierałem. Czytaj-pospieszył mnie. Odłożyłam dwie przypadkowe koperty i otworzyłam pierwszą.
-Hyyym zobaczmy..-zaczęłam czytać-to jest łączny rachunek za moje mieszkanie w Londynie za ostatni miesiąc. Trzeba zrobić przelew i zadzwonić do właściciela z powiadomieniem o tym, że nie będę go już dłużej zamieszkiwać. Czekaj, zanim znajdę jakieś mieszkanie minie trochę czasu. Jak myślisz ile mi to zajmie?-myślałam na głos.
-Nie wiem. Można powiedzieć, że byłaś...znaczy jesteś sławna. W końcu przyjaźnisz się z One Direction. To może nieco przyśpieszyć sprawę, ale sądzę, że 2 tygodnie na pewno.-spojrzał na mnie.
-O kurde! -krzyknęłam nagle uświadamiając sobie jedną istotną rzecz.
-Co jest?-widać, że zbiłam go z tropu.
-Jak mogłam o tym zapomnieć! Nie mam kasy na nowe mieszkanie, na ten głupi rachunek ledwo mi starczy. A jeszcze za studia, o boże. Przecież nie dam sobie rady!-moja pozycja finansowa naprawdę mnie martwiła. Wymyśliłam sobie, pożal się Boże, wakacje na Karaibach i teraz mam. Moja głupota nie zna granic, doprawdy.
-Spokojnie. Ile takie mieszkanie może kosztować? Znajdziesz sobie na razie coś taniego, ja ci w sprawach finansowych pomogę. Ty pójdziesz do pracy, i jak będziesz miała to mi oddasz, proste-uśmiechnął się pocieszająco.
-Matt, jesteś kochany. Pozwoliłeś mi tutaj mieszkać i jesteś dla mnie naprawdę wielkim oparciem, ale nie mogę cię AŻ tak naciągać. Wystarczy, że musisz mnie znosić-zaśmiałam się smutno wysilając się na uśmiech. Prawda jest niestety taka, że bez jego pomocy nie dałabym sobie rady. I pewnie nie dam.
-Lena, nie wkurzaj mnie. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Kim bym był, gdybym ci nie pomógł? - spojrzał na mnie wymownie.
-To kupa kasy, Matt. Wątpię, że tyle masz.-westchnęłam nadal nie przekonana.
-Wątpisz we mnie? Ile takie mieszkanie kosztuje? 700 euro? Studia też nie wymagają aż tak dużej ilości kasy.-uśmiechnął się zadowolony z siebie.
-Na jakim ty świecie żyjesz? Mieszkanie co najmniej, powtarzam CO NAJMNIEJ kosztuje 1200 euro. Z tym że małe mieszkanie w Paryżu kosztuje dużo więcej. Niestety, Matt, ale studia wymagają dużo pieniędzy. Bardzo dużo pieniędzy. To się nie uda-westchnęłam.Przygryzłam wargę z natłoku myśli-takie moje przyzwyczajenie.Na  co ja się porywam? To bez sensu.
-Zobaczysz. Damy radę. Otwieraj dalsze koperty, może wygrałaś w totka.-zaśmiał się. Och, nawet nie wiesz jakbym chciała.
-Może-wzięłam do ręki następną kopertę i zaczęłam otwierać. Wyjęłam kartkę i to co w niej zobaczyłam, trochę mnie zaskoczyło. Był to list. Długi list. Najlepsze było to, że nie znam żadnej Amelii Green. Może to pomyłka?
-Wiesz co, może zostaw to na koniec. Sama to sobie przeczytasz. Otwórz następną-powiedział podając mi ostatnią kopertę. Otworzyłam ją i przeczytałam. Z wrażenia otworzyłam buzię. To nie może być prawda...
-O boże, Lena! Przyjęli cię na studia!-wrzasnął chłopak porywając mnie w ramiona. Zaczęłam piszczeć jak oszalała.
-Przyjęli mnie!-krzyczałam odprawiając taniec szczęścia.
-No brawo, moja mała Lena zostanie stylistką!-krzyknął Matt z dumą. Tak-stylistką. Na ostatnim roku wysyłaliśmy podania do różnych uczelni. Ja wysłałam do szkoły stylistycznej " Mode comme une rose." Co w tłumaczeniu oznacza"Moda jak róża". Wiem, dziwna nazwa, ale mają naprawdę wysoki poziom. Jestem w głębokim szoku, że się tam dostałam. To niebywałe.
-Jest tylko jeden, mały problem. To są studia w Londynie-rzeczywistość wróciła tak szybko jak znikła. Świetnie.
-Spokojnie, to się da załatwić. Nie da się tego jakoś przekierować?-zapytał pełen nadziei. 
-Nie wiem. Trzeba by było zadzwonić-powiedział układając sobie w głowie plan rozmowy. 
-No to na co czekasz? Dzwoń!-krzyknął podając mi mój telefon. Na kartce znalazłam numer do recepcji i zadzwoniłam. Jeden sygnał, drugi...
-Szkoła  Mode comme une rose.W czym mogę pomóc?-zapytała służbowym tonem jakaś kobieta.
-Dzień dobry. Chciałabym się o coś zapytać osobę wyznaczającą miejsca na uczelni-powiedziałam równie poważnym tonem bez żadnego zająknięcia.
-A mogę wiedzieć, kto chciałby rozmawiać?-w oddali było słychać jakiś szmer. 
-Oczywiście. Nazywam się Lena McCartney i zostałam przyjęta na pierwszy rok.-spojrzałam na Matt'a który unosił kciuki do góry. Wzięłam głęboki oddech a ze słuchawki usłyszałam:
-Oczywiście, proszę chwilę poczekać.
-Dobrze, poczekam-odpowiedziałam. Matt słysząc te słowa powiedział bezgłośnie
-Zaraz przyjdę-pokiwałam twierdząco głową i czekałam na odpowiedź. Po jakichś 2 minutach w telefonie odezwał się męski głos Mode comme une rose, o czym chciała pani ze mną rozmawiać?
-Dzień dobry. Chodzi o to, że z powodu pewnych spraw niestety muszę się przeprowadzić do Francji, a konkretniej do Paryża. Czy byłaby możliwość bym została tam przekierowana aby kontynuować naukę na tamtej uczlni? Bardzo mi zależy na tej szkole.-zacisnęłam mocno oczy w duchy prosząc o to,  by się nade mną zlitował.
-Cóż, to będzie trudne, ale nie niemożliwe. Mogę wiedzieć z jakiego powodu opuszcza pani Londyn?-zapytał przyjaźnie. Odetchnęłam w głowie z ulgą.
-Cóż, pewne sprawy osobiste się skomplikowały i nie mogę już tam dłużej zostać-wyjaśniłam starając się przybrać normalny ton głosu.
-Dobrze, w takim razie zobaczę co się da zrobić. Najpóźniej za dwa dni dostanie pani odowiedź.
-Dziękuję. Do widzenia.  -rozłączyłam się i westchnęłam. Dobrze, więc jedną formalną sprawę mam już załatwioną. Zostało zakwaterownie. Chociaż może na razie, dopóki czegoś sobie nie znajdę i nie zarobię trochę pieniędzy zamieszkam w akademiku? O ile wgl mnie tam przyjmą. Nigdy nie wiadomo.
Pozostało mi się tylko modlić. Spojrzałam na blat na którym leżał chwilowo zapomniany przeze mnie list. Dobra, miałam iść na spacer to idę. Tylko muszę powiedzieć Matt'owi. Przeszłam do pokoju obok czyli do salonu i zastałam chłopaka żywo rozmawiającego przez telefon.
-Nie, nie rozumiesz. Potrzebne mi są. Co? Oszalałeś?! Przecież mnie znasz, wiesz, że oddam. Dobra, dzięki stary, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.(...)-stałam tam i go podsłuchiwałam. To nie jest w moim stylu-podsłuchiwanie czyiś rozmów. Wzruszyłam ramionami i biorąc list do ręki wyszłam z domu uprzednio głośno trzaskając drzwiami, by jednak wiedział iż wyszłam. Założyłam na uszy słuchawki i puściłam moją play listę. Szłam przeróżnymi uliczkami pięknego Rzymu napawając się tymi widokami. Sięgnęłam do kieszeni po list i go otworzyłam. Wyjęłam ze środka całą zapisaną kartkę i doszłam do wniosku, że ktoś pisał ją ręcznie. Fiu, czyli to nie podanie do sądu za zniesławienie Biebera czy coś. To dobrze. Oparłam się o jakiś mur i zaczęłam czytać.


Droga Leno!
Pewnie nie wiesz kim jestem. Pewnie dziwisz się, że do ciebie piszę. Pewnie myślisz, że to jakaś pomyłka. O tuż nie, kochana. To żadna pomyłka. Ty jesteś Lena Caroline McCartney, a ja jestem Amelia Rose Green, twoja daleka ciotka. Pewnie w chwili obecnej wmawiasz sobie,że sobie z ciebie żartuję. Nic bardziej mylnego,Lena. Wiem, ze mnie nie znasz. I wiem również,że po tylu latach nie będziesz miała chęci mnie poznać. Cóż, nie dziwię ci się, wcale. To oczywiste. Ja nie chciałam cię znać. Jestem z rodziny twojej matki-Cornelii. Wiem, że twoi rodzice od wielu lat nie żyją i że w nikogo nie masz, ale ja naprawdę nie miałam najmniejszej chęci cię poznawać. Może to przez moje własne problemy-może nie, kto wie. Wiem natomiast, że wszystko to jest moją winą. Pewnie zastanawiasz się więc, po co piszę do ciebie ten list? Cóż jest wiele powodów. Ale jeden jest najważniejszy. Znam osobę, od której możesz się sporo dowiedzieć na temat siebie samej. Wiem,że uważasz iż twoja wiedza na ten temat jest kompletna,lecz mylisz się moja droga. Jest coś o czymś powinnaś wiedzieć od samego początku, niestety zabrakło odwagi do powiedzenia prawdy. To się może wydawać takie nierzeczywiste i nierealne, ale co w tych czasach jest realne? No właśnie, nic. Jeśli naprawdę chciałabyś się kiedykolwiek dowiedzieć kim jesteś wystarczy jeden list.Nic więcej,tylko to. Zanim jednak postanowisz cokolwiek zastanów się 10 razy, bo to co ta osoba ma ci do powiedzenia może wprawić się w szok. To tajemnica rodzinna, której masz szansę się dowiedzieć. Adres masz na odwrocie kartki, jeśli byś się zdecydowała. Pamiętaj-przemyśl to. 
                                                                                                        Amelia Green xx

To co teraz przeczytałam sprawiło, że zesztywniałam. W mojej głowie aż krzyczały takie słowa jak "jestem twoją ciotkę","możesz dowiedzieć się prawdy"," zastanów się". Co to ma niby znaczyć?
 






Tak bardzo Was przepraszam! Wiem, że zawaliłam z tymi rozdziałami. Nie dodałam żadnego od ponad 3 tygodni, ale tłumaczę to tylko i wyłącznie brakiem czasu. Tu poprawy tu święta o brak dostępu do internetu-szkoda gadać. Gdy już zabierałam się za pisanie po chwili traciłam wenę,. Tak wiem, ze ten rozdział zalicza się do tych najgorszych ale nie wiedziałam, nie miałam żadnego pomysłu na niego. Mam cały ten blog w głowie. Główne teksty, wydarzenia-tylko czasami trudno napisać coś pomiędzy. Cieszę się, że jeszcze ktoś to czyta co wynika tylko i wyłącznie z liczby odwiedzin. Dziękuję xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz